Wywiad z Nami-selpal z Czarna Róża Demona.
Jak to się wszystko zaczęło? Mam na myśli bloga rzecz jasna - co dało Ci impuls do publikowania opowiadań w internecie?
Zaczęło
się od typowego fangirlingu. Obejrzałam Kuroshitsuji, spodobało mi się,
potem zaczęłam czytać mangę, no i w pewnej chwili stwierdziłam, że
warto byłoby spróbować coś napisać, bo ten fandom daje wiele możliwości,
a ja zawsze lubiłam duchy, demony, shinigami i wszelkie inne zjawiska
nadprzyrodzone. Początkowo pisałam sama dla siebie, jak zresztą w
gimnazjum, kiedy sporo pisałam, ale potem na fp, który prowadzę,
zobaczyłam, jak jedna z adminem wrzuca link do jednego z blogów, który
odwiedzała. Pomyślałam sobie wtedy: "A, co mi szkodzi. Mam gdzie
reklamować, no to spróbuję.". No i właściwie tak się zaczęło. Ten
element reklamy był decydujący, bo już kiedyś prowadziłam bloga z
autorskim opowiadaniem, ale nie cieszył się popularnością. Wtedy jeszcze
nie było Facebooka, było grono, ale jakoś nie ciągnęło mnie do reklamy,
no i tam to wszystko trochę inaczej działało...
Czy osoba, która nigdy nie miała do czynienia z mangą będzie w stanie zrozumieć Twoje opowiadanie?
Myślę,
że spokojnie zdołałaby się połapać. Jest kilka elementów, w których
przydaje się znajomość fandomu, tak jest łatwiej, ale generalnie nie
powinno być problemu. Szczególnie, że historia dzieje się parę lat po
wydarzeniach z mangi. Pojawia się część postaci, ale ich znajomość z
wydarzeń przedstawionych w mandze nie wpływa jakoś szczególnie na to, co
się dzieje w opowiadaniu. No i do wszystkiego jest wprowadzenie, tak by
ludzie spoza fandomu się orientowali. Wiem też, że mam wśród
czytelników osoby, które nie znają fandomu Kuroshitsuji i nigdy żadna z
nich nie wyrażała zagubienia czy niezrozumienia. Myślę więc, że
spokojnie można sobie bez tego poradzić, chociaż nie zaszkodzi
wygooglować Sebusia, żeby widzieć, jak wygląda w oryginale.
Czy w internecie istnieje rywalizacja między blogerami? Czy walczą między sobą o czytelnika?
https://ssl.gstatic.com/ui/v1/icons/mail/images/cleardot.gifSzczerze
mówiąc, nie mam pojęcia. No bo nie bardzo wiem, jak można rywalizować o
czytelnika. Jeśli komuś podoba się jedna historia, a potem znajdzie
inną - i też mu się spodoba, to co stoi na przeszkodzie, żeby czytał
obie? Najwyżej jedną przeczyta wcześniej, a drugą później, ale co to tak
naprawdę zmienia.
Nie widziałam jakiejś niezdrowej rywalizacji,
złodziejstwa (plagiatów) ani tym podobnych. Nie w fandomie Kuroshitsuji
(chociaż kto wie, co się dzieje na WattPadzie - chociaż nie nazwałabym
tego miejscem zrzeszającym pisarzy). Blogów o kuroszu jest w zasadzie
mało, wiele z nich odpada po kilku rozdziałach, a te, których autorzy
dociągnęli historie do końca, mają już kilka lat i kto chciał i się
interesował, to pewnie już dawno przeczytał.
A tak generalnie to na
pewno bloggerzy ze sobą rywalizują, ale - jak już wspomniałam - w
przypadku opowiadań to zwyczajnie nie ma sensu.
Jeżeli chodzi o
zamykanie blogów po kilku rozdziałach - czemu z dużą ilością twórców
tak się dzieje? Co sprawiło, że Ty jesteś, piszesz historię do dziś?
Potrzeba do tego jakiejś większej zawziętości?
Wydaje mi się,
że dużo ludzi, szczególnie młodych, nie jest w stanie odpowiednio
ocenić swoich możliwości. W gimnazjum też dużo pisałam, a właściwie -
dużo zaczynałam pisać bo każda historia umierała po kilku stronach, a
jak jedno opowiadanie (pamiętam je do dziś - fioletowa planeta <3)
pociągnęłam do trzydziestu stron, to potem nie pamiętałam, co się tam
wydarzyło wcześniej. Żeby pisać coś dłuższego trzeba mieć pomysł - taki
daleko idący. Nie mówię, że konkretna fabułę, ale jakiś zarys, do
którego się dąży i który w trakcie zmienia się sto razy. Ale bez niego
jest ciężko. Pisanie pod natchnieniem to przyjemność, ale kiedy ono
zniknie, okazuje się, że nie wiadomo, co dalej.
Ja zaczęłam pod takim
fangirlowym natchnieniem właśnie, ale kiedy tylko opublikował pierwszy
rozdział na blogu, obiecałam sobie, że dociągnę historię do końca. I
właściwie dlatego nie przestałam: bo obiecałam sobie i czytelnikom i
wstyd byłoby po tych wszystkich zapewnieniach jednak zawieść. Poza tym,
mam nerwicę natręctw. Nie potrafiłabym tego nie skończyć, chodziłoby za
mną jak dwa inne opowiadania, które zawiesiłam, bo nie mam na nie czasu.
Ciągle o nich myślę. Też doczekają się zakończenia, najwyżej
wcześniejszego niż początkowo zakładałam.
Ważne jest również wsparcie
czytelników - wyświetlenia, komentarze. Kiedy się pojawiają, od razu
chce się pisać dalej, a kiedy przez trzy dni wyświetleń uzbiera się
ledwie pięćdziesiąt a jedyny komentarz to chamski spam, zapał nieco
gaśnie. Dlatego właśnie ważne jest, by zostawiać po sobie ślad. Kiedyś
lubiłam tylko ambitne komentarze, ale obecnie nie wybrzydzam, cieszę się
każdym, który dotyczy bloga (czyli nie spamem). Dzięki temu daję radę
znaleźć siłę, żeby dopisać chociaż tę jedną stronę, kiedy już mi się
oczy kleją, a za pięć godzin trzeba wstać.
Fioletowa planeta? Co czujesz, gdy dziś przypominasz sobie te opowiadanie?
Tak,
fioletowa planeta. Ogólnie tam chodziło o to, że bohaterka i jej dwójka
przyjaciół zostali wybrani (marysuizm motzno), żeby uratować planetę i
kiedy się tam przenieśli, to zobaczyli, że wszelka roślinność była
fioletowa. I mniej więcej w tym momencie pomysł się urwał. Jak o tym
myślę, to z jednej strony bawi mnie to, jakie miałam wtedy dziwne
pomysły i jak bardzo było to wszystko dziecinne. Z drugiej znowu jest to
całkiem miłe wspomnienie, cofnięcie się do dawnych czasów. No i ja
sprzed tych dwunastu lat byłaby dumna z obecnej mnie, że dalej piszę i
wiążę z tym plany na przyszłość. Szkoda tylko, że wcześniej nie udało mi
się napisać niczego długiego i zakończonego, no ale cóż, młodość tak
już ma (nastoletniość raczej, aż taka stara nie jestem). Właściwie swoją
pierwszą książeczkę napisałam, jak miałam z 5-6 lat. To dopiero jest
komedia, błąd na błędzie błąd pogania, interpunkcja szaleje a
wszechmocne Ortografia i Stylistyka załamałyby się, gdyby to widziały.
Ale wtedy byłam dzieckiem, miałam prawo, zresztą w tym wieku nie byłam
jeszcze nawet w podstawówce, więc nie ma co wymagać zbyt wiele od tak
małego dziecka.
Myślałaś kiedyś, aby napisać książkę?
https://ssl.gstatic.com/ui/v1/icons/mail/images/cleardot.gifOczywiście!
To moje marzenie od dziecka. Mam dwa pomysły na osobne historie, a
kiedy skończę pisać Różę, zamierzam przerobić ją na niezależną historię i
też będę próbowała ją wydać.
Na Twoim blogu można
zauważyć, że odpisujesz na komentarze zostawiane przez czytelników -
masz z nimi świetny kontakt. Traktujesz to jako swój obowiązek jako
autora, czy może czerpiesz przyjemność z odpowiadania?
Generalnie
uważam, że skoro ja proszę ludzi o opinie i oni je wyrażają, to
wypadałoby nie zostawiać ich bez odpowiedzi. Więc jeśli padło jakieś
pytanie albo mogę coś wyjaśnić czy podsycić ciekawość, to właściwie
powinnam to zrobić. Nikt nie lubi, kiedy jego wypowiedź zostaje
zignorowana, dlatego staram się odpowiadać na wszystko, na co się da, a
jeśli nie ma sensu, to po prostu w kolejnych rozdziałach, w przedmowie,
dziękuję za odzew. Poza tym ja naprawdę uwielbiam czytać komentarze. Im
głębsze, tym lepsze, ale nie pogardzę żadnym, który w jakiś sposób
odnosi się do rozdziału (chamski spam, głupie reklamy i jakieś inne
dziwne rzeczy usuwam). I tak, jak lubię czytać, tak prawie zawsze mam
ochotę coś odpowiedzieć, więc to robię i lubię to robić. No i warto znać
swoich czytelników, łatwiej wpasować się w ich gust. Przy okazji można
poznać kilka ciekawych osób - z jedną mam stały, dobry kontakt do dziś i
bardzo to sobie cenię.
Jak reagujesz na krytykę?
Dawno
nie zostałam skrytykowana, więc odniosę się do pewnej sytuacji, która
sporo wniosła w moje pisanie i właściwie bardzo się dzięki temu
rozwinęłam.
Jest taka strona, fantastyka.pl bodajże i siedzi tam
grupa rzeczowych fanów literatury. Portal pozwala też dodawać swoje
teksty, więc któregoś dnia zebrałam się w sobie i opublikowałam jednego
oneshota. Jesli ktoś chce zobaczyć i przekonać się, jak to wyglądało,
podaję tytuł: Nora kuriozalnego Kapelusznika.
Opowiadanie zostało
zjechane. Za przecinki, za wyrwanie z kontekstu, powtórzenia itp. itd..
Nie spodziewałam się pozytyolwów, właściwie opublikowałam tam coś
właśnie po to, żeby mnie skrytykowano i żebym wiedziała, co robię źle,
bym mogła nad tym popracować. Oczywiście nie jest miło dowiadywać się,
że jest się kiepskim, szczególnie gdy tak bardzo kocha się pisać i wiąże
się z tym przyszłość, ale poza czerwoną z emocji twarzą i drżącymi
rękami było mi tylko trochę smutno, że jest aż tak źle. Dwa dni nie
pisałam, bo dopadł mnie dół i musiałam sprawę przemyśleć, a potem
wróciłam do pisania, biorąc sobie do serca rady ludzi (właśnie, bo ten
portal charakteryzuje się również wysoką kulturą komentujących -
Naprawdę świetne miejsce, polecam!). Po roku wróciłam tam i
opublikowałam innego oneshota (Błękitny dym), który spotkał się z
zaskakująco dobrym odbiorem. Wypomniano mi kilka błędów, ale nie
przejęłam się tym, bo to już były niuanse takie, jak pominięte
powtórzenie, zjedzony przecinek, literówka. Zaskoczył mnie postęp.
Właściwie nawet znalazł się komentujący, który czytał oba teksty i
uznał, że widać sporą różnicę. To jeden z moich ulubionych komplementów
na temat mojej twórczości.
A tak na co dzień mało kto mnie krytykuje,
właściwie mam tylko jedną znajomą blogerkę, która wytknie mi kilka
przeoczonych w trakcie betowania błędów. A jak już ktoś taki się zdarza,
kto się wypowie, to sprawdzam wskazane przez niego błędy i tam, gdzie
rzeczywiście nimi są, przyznaję rację i dziękuję.
Bo ja lubię
krytykę, ona rozwija. A słodzenie i zachwyty? Nie będę ściemniać, lubię
je, ale wiem, że dzięki nim się niebo rozwinę, a jeszcze daleko mi do
poziomu, który chciałbym osiągnąć.
Chciałabym bardzo
podziękować Ci za poświęcony na wywiad czas. Życzę Ci dalszych sukcesów i
spełnienia wszystkich literackich marzeń.
Również dziękuję. Było mi miło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz